CZY TO JAWA CZY SEN?
Często mam wrażenie, że to co się dzieje nie jest do końca realne, że śpię i śni mi się piękny sen o budowie własnego domu. Szczypię się w ramię, żeby sprawdzic czy aby na pewno nie śpię...
Bo pamiętam, że jeszcze nie dawno o niczym takim nie było mowy. Kiedy nieśmiało wspominałam mojemu partnerowi żebyśmy może kupili mieszkanie, że pora aby podjac jakieś kroki żeby scalic w jedno nasz zwiazek, to słyszałam, że jemu nie potrzeba, bo będzie miał mieszkanko po babci - 30m2 (jak babcia pójdzie na spotkanie z szefem na górze, co mam nadzieję jak najpóżniej nastąpi) i spadek dostanie po dziadkach (dwa mieszkania w starej kamienicy w miasteczku pod Rzeszowem). A teraz mu nie trzeba bo ma gdzie mieszkac.
W każdym razie zaczynanie rozmowy na ten temat było jak wkładanie ręki do gniazda os, jeszcze zanim wlożyłam rękę wiedziałam, że będzie bolec... A może robiłam to nieumiejętnie?
(Piotruś jak kiedyś to przeczytasz to się nie obrażaj bo to prawda :*)
Dodam, że jest nas cztery osoby w porywach do pięciu sztuk, tak więc małogabarytowe lokale w żaden sposób nie mogłyby nas urządzic, no chyba że planowalibyśmy prowadzic życie sardynek w puszcze.
Wszystko zaczęło się zmieniac kiedy pojechaliśmy oglądnąc, bodajże w grudniu, a może w listopadzie 2011 ten dziadkowy spadek. Dwa planowane mieszkania, wobec których już snuliśmy plany, okazały się byc przepisową ruiną, prawie bez dachu, klatki schodowej, nie było niczego, tylko gołe ściany, a wszystko do generalnego remontu, który powinien według mnie polegac na całkowitej rozbiórce tego przybytku straconych nadziei. Pierwsze nasze marzenia o wspólnym domu pękły szybko jak bańka mydlana. Dały jednak początek innym zdarzeniom, dzięki którym tu jestem :). Kiedy jeszcze snuliśmy plany remontu padła bardzo trudna (przynajmnie dla mnie ale myślę, że i dla mojego partnera rownież) decyzja - wyjazd Piotra za ocean w celu napełnienia świnki skarbonki...DATA WYJAZDU 03.01.2012r.
W tym samym czasie z ciekawości zaczęliśmy sprawdzac ceny działek w okolicy Rzeszowa. Chcielismy się zorientowac czy byłoby nas stac na działkę i jak daleko od miasta. Wiadomo, że cena spada proporcjonalnie do wzrostu odległości od centrum. Znając tą zasadę byłam pewna, że jeśli już coś kupimy, to przyjdzie nam mieszkac w bieszczadzkich lasach pod ukraińską granicą :), a wilki będą nam mówiły dzień dobry i dobranoc.
Pod koniec grudnia, w okresie pomiędzy Świętami a Nowym Rokiem zasiadłam przed komputerem i na licznych portalach nieruchomości rozpoczęłam przeglądanie ofert. Moje przypuszczenia szybko się potwierdziły. W mieście ceny wynosiły od 10.000 za ar (to za rolne) w zwyż, normą było 20 -30 tys (budowlane)., a poza miastem niewiele mniej, albo też i więcej. Byłam już pewna... że tylko napad na bank może nas uratowac.
W końcu zaciekawiło mnie pewne ogłoszenie, działka w granicach miasta, cena ok 4.500 za ar, a i zdjęcia były dosyc przyjemne dla oka. Zadzwoniłam do biura nieruchomosci i umówiłam się na oglądnięcie działki na 2 stycznia, dzień przed wyjazdem Piotra (nie wiem dlaczego nie chcieli się spotkac 01.01.2012 ???). W ten sam dzień mieliśmy zobaczyc jeszcze dwie inne działki. Z takim oto sprytnym planem, przywitaliśmy Nowy Rok 2012 r.
Komentarze